Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Teraz ty u mnie rzadkim gościem jesteś — rzekł Żardyński — o Homerze z tobą nie rozprawiać, gdy cały w cyfrach i dodawaniu utonęłeś. Cóż porabiasz?
— Właśnie pono z cyframi mi się przyjdzie pożegnać — westchnął Bernard.
— Nie jesteś wytrwałym — rzekł kwaśno profesor. — Nie pochwalam żeś wlazł w to, ale raz twéj łaźni, gdyś się z nią obył...
— Pozostałbym — przerwał Bojarski — ale sumienie stawia veto.
Żardyński patrzył na niego wielkiemi oczyma
— Sumienie? — zamruczał.
— Dotąd miałem mojego pryncypała za uczciwego człowieka, chociaż zajadłego robigrosza — rzekł Bernard. — Okazuje się jednak, że jest-to szalbierz i oszukaniec, zatém ja mu pomagać do robienia fortuny w ten sposób brudny nie mogę.
— Wymagał od ciebie czegoś nieuczciwego? — spytał Żardyński.
— Nie — rzekł Bojarski — bo moja rola przy kasie jest bierną, spełniam co mi rozkazuje. Właściwie jestem w jego rękach machiną, ale ręce te są brudne i ja w nich nie mogę pozostać.
Profesor głową potrząsał.
— Niewątpliwie poruszenie to szlachetne — odparł — ale nie rozumiem dobrze skrupułów. Jak skoro nie jesteś czynnym wspólnikiem szalbierstw,