Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/483

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój brat — dodała, zawahawszy się — ma wielkie w panu zaufanie. Pan jesteś człowiekiem prawym i zacnym, wszyscy mu to przyznają. Ja jestem z dziećmi pokrzywdzoną nielitościwie przez Pawła.
Załamała ręce.
— Ratuj mnie pan!
Słysząc to, Bojarski osłupiał. Nie pojmował, jak człowiek tak surowéj uczciwości, takich zasad jak prezes mógł się krzywdy na rodzinie dopuścić. Przypuszczał że biédna kobiéta mogła, nie znając interesów, sądzić brata niesłusznie i surowo.
— Pani mi przebaczy — odezwał się — ale od czasu jak znam pana prezesa i zostaję przy nim, nigdy nie śmiałem przypuścić, aby on był zdolnym kogokolwiek pokrzywdzić, témbardziéj zaś rodzinę. Jest surowym często, ale nigdy niesprawiedliwym. Może to jakieś nieporozumienie, które postaramy się wyjaśnić.
Kobieta spojrzała błagająco na Bojarskiego i zamilkła. Ręce jéj splotły się na kolanach. Milczała długo.
— To jest właśnie mojém nieszczęściem — rzekła — iż nikt mi wierzyć nie chce. Ja pana o jedno tylko prosić będę... nie możesz mi tego odmówić. Jesteś człowiekiem sumiennym, o tém wiem od wielu, co go znają. Nie uprzedzając się więc,