Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wygląda tak, jakby dwa skończył, a zaczął trzeci — westchnął Bojarski.
— Ja swoich dzieci nie mam — odezwała się po namyśle traktyerniczka — no, i choć kochałam zawsze dzieci, alem sobie z niemi nigdy rady dać nie umiała. Lecz mi tak żal pana, że tymczasem, póki się co lepszego nie znajdzie, gotowam wziąć chłopaka. Dziéwcząt jest dwie i nie jedna, to druga koło niego pobędzie. Tylko nie obiecuję nic, mój dobrodzieju, bo nie wiem czy dziecko do mnie, a ja do niego przystanę. Tymczasem choć z głodu nie umrze, bo co karmić, to mi będzie łatwo.
Nie mając nic lepszego do wyboru, Bojarski z wdzięcznością przyjął ofiarę.
— Za utrzymanie dziecka co pani sobie policzysz, z wdzięcznością uiszczę — dodał — to mój obowiązek.
Gospodyni się uśmiéchnęła tylko. Nazajutrz Tomcio z jednéj garkuchni przenieść się miał do drugiéj. Bojarski padł na łóżko, złamany trudem dnia tego i nie zbudził się, aż gdy Fafuła z wodą do drzwi zastukał.
Wszystkie porozpoczynane prace, nie wyjmując encyklopedyi z jéj korekturami, musiały dnia następnego spoczywać nietknięte. Bojarski, wyczerpawszy co miał, potrzebował piéniędzy dostać, pogrzebem się zająć, płacić za wszystko, a na-