Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/436

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

raz spokoju i rezygnacyi. Zdawała się słodkim snem rozmarzoną.
Bernard stanął, szepcąc modlitwę, i całe dzieje biédnéj kobiéty przebiegły przed jego oczyma. Wszystko było skończone, tylko w spadku po wspomnieniach jemu pozostawała siérota. Bernard widział w tém wolę Bożą, nakaz Opatrzności, aby on nad nią się podjął opieki.
Chwilę postawszy przy zwłokach, zszedł pocichu nadół, aby się zająć pogrzebem, który trzeba było komuś powierzyć. Mąż Domicelli i rządzca domu podjęli się pomódz mu. Lecz co było począć z chłopcem?
Szynkarka z biédą obiecywała zatrzymać Tomcia dzień jakiś, dopókiby się co nie znalazło dla niego. Bernard natychmiast znowu biedz musiał szukać jakiéjś rodziny, coby siérotę przyjęła za opłatą.
Znużony, skłopotany, nie miał się nawet kogo poradzić. Szczęściem na myśl mu przyszła owa wdowa po urzędniku, którą dodał niegdyś Klarze do dozoru. Wiedział jéj mieszkanie na Starém mieście, przy znajomych, na komornem. Nie odkładając przeto na jutro, udał się niéj.
Ale na piérwsze słowo o dziecku, staruszka za głowę się pochwyciła.
Sama jedna, bez sługi, mieszcząc się przy ob-