Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No — odezwał się Strusiński, który nie grzészył czułością — napytałeś sobie biédy! Kobiéta żyć nie może i nie będzie. Kto wié, zmiana życia na lepsze, jak się to często zdarza, gotowa tylko koniec przyśpieszyć. Zostanie ci na głowie dziecko. Cóż poczniesz?
Bernard poruszył zlekka ramionami.
— Nie wiém — odparł — to tylko pewna, że nie porzucę siéroty. Będzie to ciężar dla mnie — ale zawieść zaufania téj nieszczęśliwéj niepodobna. — Czy naprawdę — dodał po chwili — stan jéj za tak niebezpieczny uważasz?
— Ale ona cudem tylko miłości macierzyńskiéj żyje — rzekł doktór — o leczeniu i wykurowaniu mowy niéma. Godziny są policzone. Naprawdę nie wiem, czy ją nawet warto przenosić z tego domu, bo jéj to już nic nie pomoże.
— Ale ulży w ostatnich chwilach — szepnął Bernard.
Doktór nic już nie odpowiedział. Ofiarność Bojarskiego podziałała na niego i skłoniła do przyrzeczenia lekarskiéj pomocy, do nieco żywszego zajęcia się nieszczęśliwą. Czynił to więcéj dla współredaktora, niż dla jego protegowanej.
Bernard dnia tego prawie już nie mógł zajrzéć do domu. Potrzeba było wynaléźć dla choréj mieszkanie, a o to nie łatwo, gdy idzie o wprowadzenie chorego. Po maleńkich hotelikach oba-