Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

otaczały, z oczyma wpadłemi, z czołem pomarszczoném, w kaftaniku brudnym, na koszulę narzuconym, siedziała z załamanemi rękami... obraz nędzy i rozpaczy... Wypłakane powieki krwawo były obramowane, usta spalone, wyschłe, popękane, otaczały zmarszczki przedwczesne. Z oczu, jakby zbladłych, ostatek siły błyskał gniewem i złością.
Na kolanach jéj uśpione spoczywało dziecko, trzyletnie może, w jednéj koszulinie podartéj, mizerne, chude jak ona, ale uderzające pięknością rysów twarzyczki, we śnie wypogodzonéj.
Ujrzawszy Bernarda, Klara obie ręce naprzód wyciągnęła ku niemu, potém niemi oczy sobie zakryła i nic nie mówiąc, ukazała wreszcie na uśpione dziecko.
Wybuchnęła płaczem niepohamowanym. Bernard stał jak przykuty, z sercem litością ściśniętém.
Stara, która go przyprowadziła, przyniosła stołek z drugiéj izby, bo tu nie było na czém usiąść. Okropny nieład nędzy i choroby panował w sypialni, zarzuconéj łachmanami z lepszych czasów pozostałemi.
W powietrzu czuć było lekarstwa, jedzenie jakieś skwaśniałe, wilgoć, zaduch, wszystkie miazmata, niosące z sobą chorobę i śmierć.
Klara długo mówić nie mogła; płakała i rzuca-