Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zgodzić się mogła. Schody były oblepione błotem, ściany pomazane, zwilgotniałe i brudne, tynki opadały gdzieniegdzie, okna w korytarzach powybijane, napół pyłem zasute... Po kątach kupy niewynoszonych śmieci się walały. Im wyżéj, tém obraz tego opuszczenia stawał się jaskrawszy.
Stara, poobwiązywana płachtami baba, od któréj mocno wódkę czuć było, otworzyła Bojarskiemu. Napół uchylone drzwi z sieni dawały widziéć izbę pustą i ciemną.
Z drugiéj słychać było głos kobiécy, rozpaczliwy, gniewny.
— Kto tam? czegoś to drzwi otworzyła, Zamechowska?
Zmieniony głos ten dał jednak poznać Bojarskiemu, że znalazł tu Klarę. Nim się miał czas rozpytać staréj, głos ten sam począł ją wołać nagląco... Razem z nią szedł Bernard z bijącém sercem przez ciemny pokój do drugiego, w którym się świéciło.
Naprzeciwko drzwi, gdy się otworzyły, ujrzał na łóżku potarganém, pomiętém, rozrzuconém, do którego był przystawiony lichy stoliczek i stołek zarzucony gratami, flaszkami i garnuszkami.... tę, która niegdyś była Klarą i Astreą.
Poznać ją mógł ledwie, tak te lata strasznie zmieniły nieszczęśliwą. Wychudła, stara, z głową którą resztki już lśniących włosów w nieładzie