Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gających jak pan Bernard gości. Sam on jadł chętnie i dużo, lecz gdy płacić przychodziło, gotów był raczéj się nie nasycić, niż piéniądz wyrzucić dla brzucha.
Bernardowi niebardzo chciało się iść na te biesiadę, któréj lokal zapowiadał serwetki z bibuły i niewykwintne potrawy, z wielką czasu stratą; miał wszakże w stosunkach z panem Teofilem na względzie obowiązek działania na niego i wyobrażał sobie, że go powoli nawraca, tak samo jak niegdyś Klarę.
Pan Teofil ze swojéj strony pewien był, że poczciwego, skromnego a sumiennego pracownika uzyska. Znał go już doskonale. Miał naówczas w myśli rodzaj encyklopedyi, do któréj mu właśnie było potrzeba zaprządz takiego wołu, coby się żadnéj pracy nie wzdragał, a samo dzieło wziął do serca.
Miał nadzieję, że Bernarda skusi do współpracownictwa, przedstawiając mu, jak podobne dzieło niezmiernie krajowi jest potrzebne i jak wielką sumę światła przynieść mu mogło.
Gdy Bojarski, przyodziawszy się nieco, nie śpiesząc bardzo, przyszedł do wskazanego mu traktyerzyku, zastał już tam oczekującego na siebie pana Teofila, który tymczasem coś przekąsiwszy sam, piórkiem już w zębach przebierał.
Opóźnienie literata było mu na rękę, posilił się