Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Muliniec ręczył za przyjaciela i przybywał teraz z korzystném wezwaniem do godzin w domu znajomym, dla chłopaka którego Bojarski kochał.
Zagaił wiec natychmiast.
— Niepotrzebnie się pozbyłeś wszystkich lekcyj — rzekł. — Jeżeli ci idzie o to, co zowiesz gymnastyką umysłową, one ci także dać ją mogą. Wiesz co... profesor Miller odchodzi, historya wakuje w programie Gwalberta; bierz ją. Trzy godziny w tygodniu, dobrze zapłacone, ciążyć ci nie będą, a życie może choć trochę osłodzą.
— Dziękuję ci za pamięć o mnie — odezwał się Bojarski, wyciągając przez stół rękę do uścisku. — Ale do tych trzech godzin sumiennie się gotując, muszę dodać dziesięć, bo z historyą trzeba być w żywym związku, aby ją wykładać, a potém.... odwykłem, zleniwiałem.
— Cóż znowu! — ofuknął się Muliniec — dla Gwalbertka, którego kochasz, powinieneś przecie to uczynić. Rachowałem na ciebie i nie odstąpię.
Zamyślił się Bernard.
Tymczasem Cezar nagłos, powoli, dobitnie wyrzekł, co za lekcye ofiaruje. Stanowiło to niemal więcéj, niż przynosiły dorywcze roboty. Pokusa była wielka; Bojarski tarł czoło i wahał się.
— Ale cóż na to powié hrabina?
— Zgadza się i prosi.
— A Francuz?