Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdy mógł do najbliższéj, bardzo lichéj traktyerni, w któréj ubodzy jak on ludzie się stołowali, i tu, nigdy całego obiadu nie potrzebując, kazał sobie coś podać jaknajprostszego. Na apetycie mu nie zbywało, ale nie zajadał dużo, a nie pił nic, oprócz wody, lub czasem szklanki piwa.
Znała go już właścicielka garkuchni, pani Nosińska, olbrzymich rozmiarów niewiasta, z trudnością się poruszająca, ale dla swych gości uprzejma i dobrego serca. Wiedziała co Bojarski lubił i zawsze mu się czémś posilném a zdrowém umiała przysłużyć.
— Tylko to biéda, że pan tak mało jesz — mówiła — a to wszystko przez tę sedenteryą, bo kto ruchu nie ma, ten i apetytu miéć nie może.
— Ale ja jem tyle, żem syty zawsze — odpowiadał Bojarski.
Nosińska nawykła już była i do godzin niespodziéwanych wiernego swego gościa i zawsze do późna coś dla niego zachowywała, bo czasem jadał wieczorami, pod noc, a niekiedy raz tylko na dzień.
Z towarzystwa, które się u Nosińskiéj zbiérało, niewiele korzystał Bojarski, bo czasem już nikogo tu nie zastawał, niekiedy zaś nowych ludzi. Ci z którymi się spotykał częściéj, wszyscy podzielali dla niego uczucie gospodyni, bo miał dar ujmowania sobie ludzi. Wiedziano że był jakimś