Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gałęzie kasztanów, słyszał w nich świergot gospodarujących ptasząt, mógł na chwilę zapomniéć, że był w wielkiém mieście.
Turkot i wrzawa ulic i rynków nie dochodziły tu prawie; czasem tylko, gdy powietrze było wilgotne, a cisza nocna i spokój dźwiękom széroko dawały się rozchodzić, słyszał zdala dochodzące bicie zegara, który zdawał się powtarzać staropolskie owo godło godzinników:

Bóg patrzy, czas ucieka...
.... wieczność czeka...

Bez sługi, z pomocą stróża starego, który mu przynosił wodę i niekiedy nagromadzone śmiecie wymiatał, Bojarski się doskonale obchodził. Wiele drobnych usług sam sobie oddawał, znajdując w nich rozrywkę, potrzebny ruch, zajęcie, które nużącą pracę przerywało zbawiennie.
Pamiętał na ten przepis ojcowski, na to wielkie prawidło, którego trzymać się powinni ci, co wiele pracować są zmuszeni, aby zmieniać zajęcia, nie próżnując nigdy. Bawiło go niemal zrana czyszczenie butów, trzepanie sukien i wybieganie po wodę.
Stróż, którego łobuzy i dzieci przezywali Fafułą, oswojony z tém przezwiskiem, stary, gdérliwy człowiek, który dlatego może chętnie służył