Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

runku niezależnym własnym, nie dając się ani obałamucać pobłażaniem Mulińca, ani spętać surowością matki. Czas ten, który Bernard spędził srzy chłopcu, w chwili gdy dusza jego jak kwiat się otwiérała, podziałał na przyszłość całą.
Niejedno słowo utkwiło i stało się posiewem. Na samotnych przechadzkach, w których im rzadko Cezar towarzyszył, zarzucał Bojarskiego Gwalbertek pytaniami i wątpliwościami, wprawiającemi w zdumienie.
Chłopię zdawało się więcéj uczyć, wpatrując w postępowanie Bojarskiego, niż prosząc go o rady. Patrzyło na zapał, z jakim się oddawał naukom, na rozkosz jaką go to napełniało gdy coś pochwycił, nabył, rozświécił, stworzył sobie jako zadanie, na obojętność zupełną dla czczych rozrywek, za któremi się inni ubiegali.
Gwalbertek śledził każdy krok Bernarda, rzucił czasem nieśmiałe pytanie, żądając objaśnienia, a widząc go tak spokojnym, obchodzącym się małém, wesołym, szczęśliwym, potrosze zapragnął go naśladować.
Na przechadzkach, gdy mu Bojarski wskazywał to piękności widoków, to go zaciekawiał tajemnicami życia i natury, to zwracał uwagę na lud pracowity, niewykształcony, a stosunkowo do miary swéj cywilizacyi rozumny i umiejący żyć w ciasnych warunkach, jakie mu dola jego zakré-