Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rya, któréj miłe było towarzystwo Bernarda i bawiła ją jego dobroduszność a naiwność, dawali mu jaknajzupełniejszą swobodę, z któréj on korzystał chętnie.
Do uprzyjemnienia pobytu na wsi przyczyniło się i to, że hr. Anna zapowiedziała odwiédziny swe z Gwalbertkiem, z nieodstępnym abbé i Mulińcem. Wprawdzie Muliniec zaraz po przybyciu potrafił się wcielić, uczynić potrzebnym towarzystwu paniczów i usiłował na pewnéj stopie zająć w niém stanowisko, zato pozostał mu Gwalbertek, zawsze wierny swemu przywiązaniu do piérwszego nauczyciela, a hr. Anna wcale nie broniła im po całych dniach być z sobą. Muliniec przyłączał się na chwilę i odbiegał, zajmując końmi, polowaniem i tą pustą gawędką, w któréj celował, jak gdyby do niéj był stworzony.
Z paniczami, dla przyszłych dobrych stosunków, dobrowolnie się czynił maluczkim, pokornym, nieukiem, choć niemiłosiernie ich późniéj na cztéry oczy przed Bernardem wyśmiéwał.
— A po całych dniach siedzisz z nimi i potakujesz im — czynił uwagę Bojarski.
— Nie przeczę, naprzód że to ciekawe studyum dla mnie, a powtóre że chcę miéć stosunki, inaczéj zaś jak ofiarą inteligencyi one się nie okupują.
Niezmierną pociechę miał Bernard z Gwalbertka, który zdawał się nadspodziéwanie iść w kie-