— Mógłbyś być szczęśliwym, a kogoś uczynić téż z sobą szczęśliwym i otoczyć się rodziną — rzekł Muliniec. — Nigdyżeś o tém nie pomyślał?
Bojarski się zasępił.
— Lękałbym się obarczenia zbyt wielkim obowiązkiem — odezwał się wkońcu. — Swoje szczęście można stawić zawsze na losy, ale cudze.... A potém troska powszednia, myśl nieustanna o chlebie zabiłaby we mnie czciciela piękna i prawdy.
— Cóż, nie urodziłeś się przecie na mnicha? — rozśmiał się Muliniec.
— No, nie wiem — rzekł poważnie Bojarski. — Myślałem o tém nieraz, że trochę gorętsza wiara uczynićby mnie nim mogła.
— Nie jesteś przecie niedowiarkiem.
— Ale téż nie ascetą i niedość może gotowym do poddania woli swojéj rozkazom starszych — mówił Bojarski.
Szli kilka kroków milczący.
— A kobiety? — szepnął, spoglądając na towaszysza, Muliniec.
Rumieniec lekki przebiegł po twarzy Bernarda.
— Nie są stworzone dla mnie — westchnął.
— Nie kochałeś się nigdy?
— Raz i tak nieszczęśliwie, że mnie na wieki odpadła ochota powtórzyć ten sen uroczy, z którego rozbudziła mię boleść.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/366
Wygląd
Ta strona została skorygowana.