Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zkąd ci te myśli przychodzą? — rzekł spokojnie. — Dziwna rzecz!
— Albo ja wiem? — odparł Bernardek, ruszając ramionami.
Zamilkli obaj. Profesor począł po chwili:
— Tak, tak, mój chłopcze. Być może, iż świat się trochę popsuł. Niéma ani cnót starożytnych, ani świętości chrześciańskich: wszystko za groszem goni, za rozkoszą, za używaniem...
— To źle! — ogniście przerwał Bernardek. — Trzeba się to starać naprawić.
Rozśmiał się głośno ojciec i ręką białą, długą pogłaskał go po krótko ostrzyżonych włosach.
— Tylko się ty nie wybiéraj być bocianem! — dodał czuléj. — Źle tym na świecie, co roją, że świat mogą przerobić.
— Tak, ale to obowiązek, ale to... — Bernardek zabełkotał i chwilę się zamyślił. — Mnie się zdaje — dodał — że nie porywając się innych przerabiać, gdyby każdy siebie tylko starał się uczynić jaknajlepszym, zarazby inaczéj było. A to każdy przecie może.
Chłopak wypowiedział te słowa z taką energią głębokiego przekonania i siłą, że Bojarskiego twarz radością rozpromieniała. Nic chciał go w dumę wbijać pochwalą, ale myśl ta dziecka, tak piękna i tak trafna, serce mu błogiém poruszyła uczuciem.