Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A jakże ci się zdaje? — z łagodnym uśmiechem ciągnął daléj profesor.
Bernardek oczy trzymał spuszczone na książkę.
— Ja nie wiem — rzekł — bo jużciż mało znam, co się dziś na świecie dzieje; ale czytając historyą... Sokratesy, Kurcyusze, Leonidasy, Katony... tylu bohatérów, taka pogarda śmierci, takie piękne charaktery! Chyba już dziś o ludzi równych im trudno.
Profesor westchnął.
— Są i dziś — odezwał się — wielkie charaktery, lecz i wiele zepsucia się wkradło.
— A przecież — przerwał chłopiec, bijąc ręką chudą po książce — myśmy czemś lepszém być powinni od pogan, bo mamy naukę Chrystusa...
Tu zamilkł, jakby zaszedł zadaleko.
— Nauka Chrystusa — odparł ojciec poważnie — wydała téż swych wielkich ludzi. Czytaj historyą piérwszych wieków chrześciaństwa i męczenników za wiarę. To są téż bohatérowie, choć wielkość ich i świętość inny wcale ma charakter...
— No, ale dziś, dziś! — przerwał ciekawy chłopiec. — Ani takich bohaterów, jak w starożytności, ani takich męczenników, jak w piérwszych wiekach chrześciaństwa, nie widać i nie słychać. Więc chyba się świat popsuł, proszę tatki?
Bojarski długo, smutnie popatrzył na swe dziécię.