Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmy pomówić mogli. Mam mało czasu, zajęć bardzo wiele, trzeba z każdéj chwili korzystać.
Bernard zatrzymał się. Tymczasem Klara już dawnego wielbiciela zasypywała wymówkami niemal grubiańskiemi. Twardziński się tłumaczył lekko, z uśmiechem, przerywając mowę jéj żarcikami i nie okazując ani wielkiéj litości, ani szacunku dla nieszczęśliwéj.
— Ja pannie Klarze mówiłem zawsze — wtrącił wkońcu — że ten Francuz to łajdak i że nigdy żadnemu takiemu arystokracie wierzyć nie można, lecz trzeba naprzód sobie zapewnić przyszłość... Tymczasem żyło się wesoło, nieoględnie, a Francuz pierzchnął przy piérwszéj sposobności.
— Co jabym dbała o tego jednego Francuza — przerwała Klera — gdyby nie ta noga i choroba. Miałam ich do wyboru ilum chciała i lepszych od niego... a teraz...
— Jakto? do baletu już powrócić niemożna? — zapytał Emil.
Klara poruszyła ramionami.
— Te doktory, przekupione łajdaki, czy co, umyślnie mi tak nastawili nogę, abym tańcować nie mogła. To sprawa Karoliny.
Twardziński się uśmiechnął.
— Wiész pani co? Śpiewać uczyć się pono zapóźno, ale któż wié, czybyś pani ze swą powierz-