Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Uśmieszek przebiegł jéj usta. Bernard chciał się pożegnać i wysunąć, nie będąc zmuszonym zetknąć się z Twardzińskim; ale Klara była zajęta nowoprzybyłym, a pan Emil, zaledwie ją powitawszy, zwrócił się żywo ku cofającemu się Bojarskiemu.
— Panie Bernardzie — odezwał się, wyciągając rękę ku niemu. — Biję się w piersi, zawiniłem względem was. Sto razy zbliżyć się chciałem i nie śmiałem. Mam obowiązki wdzięczności dla niego; bądź wspaniałomyślnym i przebacz mi winę, a nie odpychaj podanéj dłoni.
Zdziwiony niezmiernie tém przemówieniem, które go zaskoczyło tak niespodzianie, iż stanął jak wryty — Bojarski nie wahał się ani chwili z podaniem ręki.
Wzruszyło go przemówienie to, odwołanie się do przeszłości, pamięć na nią.
— Pojmujesz pan — rzekł — że ja mu się piérwszy narzucać nie mogłem...
— Cieszę się, że sposobność się trafiła — rzekł Twardziński — spotkania z wami i rozbicia tych długoletnich lodów. Nie odchodź, proszę, ja mam tylko dwa słowa do powiedzenia pannie Klarze, o któréj położeniu, dopiéro co z długiéj podróży wróciwszy, dowiedziałem się. Przyjdę tu inną porą, a teraz razem ztąd musimy się oddalić, aby-