Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z pałacu, w którym mieszkała niegdyś, stopniami schodząc, znalazła się tu w nędznym dworku, z tém co jeszcze jéj pozostało. Najkosztowniejsze rzeczy wszystkie już zostały spiéniężone; koléj przychodziła teraz na te gałganki kobiéce, które się kupują bardzo drogo, a raz włożone, prawie żadnéj potém nie mają wartości.
Klarcia dumała zrozpaczona, leżąc na kanapie. Służąca jéj, brudna, niemłoda, z podwiązaną spuchłą twarzą, z oczyma kosemi, kwaśna, chmurna, stała w kącie, mrucząc i przerzucając stosy sukien. Nieco daléj ku drzwiom otyła Żydówka, w wielkiéj chuście, nadęta, z ustami pogardliwie wykrzywionemi, czekała na coś, rozglądając się po tém, co ją otaczało.
Wszystkie trzy kobiéty milczały, jakby znużone długim targiem, a na twarzy Klary malowało się zniechęcenie, gniéw bezsilny, który z oczu, mimo wiedzy jéj, łzy wyciskał. Niekiedy poruszała ramionami, rzucała się, usta coś pomrukiwały a oczy, utopione w podłodze, nie widziały nic.
— No, co będzie? mnie czas drogi — odezwała się stojąca opodal Żydówka, oczami raz jeszcze powiódłszy dokoła. — Niech panna sobie namyśli się. To są gałgany. Może być, że oni wiele kosztowali... Aj! aj! I człowiek, póki młody, więcéj wart, a jak się zwala, to kto co da za niego?
To mówiąc, pani Szmulowa w dwu palcach pod-