Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wdzięku pretensyi, odpowiadało koniecznéj życia potrzebie. Lecz do tego wszyscy tak byli przywykli, że najwytworniejsze meble starych przyjaciółby nie zastąpiły.
Był urok pewien w téj prostocie, w tém ubóstwie, które się ani kryło, ani maskowało.
Na oknach kilka wazoników z kwiatami zawierały geranium, różyczki i myrt podobno weselny pani Magdaleny. Para sztychów zdobiła ściany: książę Józef tonący w Elstrze i Kościuszko, któremu cesarz Paweł pałasz i swobodę powraca.
Wielkie drzwi pojedyncze, prawie zawsze otwarte, wiodły do tego pokoju profesora, do którego, gdy on w nim pracował, na palcach się i pocichu wchodziło. Tu naprzeciw okna duży stół, atramentem poplamiony, zarzucony był zawsze papierami, książkami, seksternami, notatkami; wysiedziany przed nim fotel, wypolerowany użyciem długiém, mógł się już obejść bez politury. Niekiedy umbrelka zielona, któréj profesor czasem używał gdy zmęczył oczy, leżała na nim.
Przy ścianach stały proste, sosnowe półki książek pełne, inne zawieszone były na nich. Wszędzie zresztą, gdzie miejsce się znalazło, zajmował je foliant lub ósemka nowsza. Lecz myliłby się, ktoby wnosił z tego, że profesor miał liczną bibliotekę. Wyjąwszy nieodzownie potrzebne i naj-