Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Idzie mi o to, aby w kwestyach spornych, niewyświetlonych, wywołać polemikę i pozyskać rozwiązanie... o nic więcéj.
— Nie należysz do żadnego obozu, sąd twój jest surowy i bezstronny, nie oszczędzasz nikogo — dodał Muliniec — pozostaniesz więc sam ze swoją prawdą, a co żywe napadnie na ciebie.
— No to co? — odparł Bojarski. — Powtarzam ci, że osobiste względy na stronę odkładam wszystkie. Ale zda się to na co, czy nie?
— Niewątpliwie książka będzie czytaną, rozbieraną i nie przejdzie bez korzyści dla ogółu, bez rozgłosu, tylko... ty padniesz ofiarą.
Bojarski się uśmiéchnął.
— Zdaje mi się, że się mylisz — rzekł. — W piérwszéj chwili mogą dotknięci w sobie lub swych bożyszczach piorunować, ale ochłoną potém i oddadzą mi sprawiedliwość. Jestem zresztą, zdaje mi się, dla geniuszów i talentów z poszanowaniem wielkiém.
— Pięknie z poszanowaniem! — rozśmiał się Muliniec. — Chwalisz, to prawda, ale wykazujesz ich słabe strony, a dla geniuszów i talentów żadna pochwala nie równoważy najdrobniejszéj, najsłabszéj nagany. Dosyć jednéj skazy, aby dyamentowi odebrać wartość — tak o sobie sądzą ci, co się mają za wielkich. Wady nawet ich po trzeba im rachować za przymioty i widzieć w nich