Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wrażenie dla niego stanowiło o sądzie... Przez jednę noc dość spory tom przeczytawszy z zajęciem wielkiém, Muliniec odniósł go nazajutrz.
— Przeczytałeś już? — spytał Bernard zdziwiony.
— Od deski do deski — rzekł, śmiejąc się, Cezar. — Już to samo mówi za twoją książką, że się od niéj oderwać trudno. Rzecz wyborna, poglądy śmiałe, ale...
— Słucham twojego ale — przerwał Bojarski — o nie mi najwięcéj chodzi.
— To „ale” zamyka się w jedném słowie — ciągnął daléj Muliniec. — Książką tą zyskać możesz wziętość i jako występ będzie ona bardzo świetną; ale sobie narobisz nieprzyjaciół we wszystkich obozach i będziesz miał wrogów, którzy ci prawdy wypowiedzianéj nie przebaczą nigdy. Jeżeli masz na celu w ten sposób drastyczny dać się poznać, narobisz wrzawy... jeżeli przygotowany jesteś stanąć do walki i chcesz ją wywołać, to bardzo dobrze...
— Na Boga! — podchwycił Bernard — nie miałem i nie mam tego zamiaru. Mówię co myślę, uważając to za obowiązek; sądzę według przekonań. Nie idzie mi o to, jakie wrażenie uczynię, ale czy prawdę ludzie uznać zechcą.
Muliniec patrzył na przyjaciela smutnie.
— Wistocie ci nie idzie o wrzawę? — zapytał.