Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóżeś tak pochmurny dziś? — spytał Muliniec.
— Jakże chcesz? odprawiono mnie, czy ja się odprawiłem, bo doprawdy nie wiem tego sam — rzekł Bojarski. — Jestem człowiekiem szukającym kawałka chleba, a mam matkę.
Muliniec, który wysoko cenił przyjaciela, szczególniéj jako pedagoga, zdumiał się.
— A toż są... z pozwoleniem... (tu niegrzecznego mu się coś wyrwało), jeżeli mając cię, nie poznali się na tobie. Chyba nie hrabina, ale ty...
— Hrabina zaczęła mi czynić wymówki, posądzając o wpływ na syna w kierunku, który się jéj nie podobał. To było powodem, żem usunąć się musiał — rzekł Bernard.
— Seryo? — zapytał Cezar.
— Nie cofnę się — mówił Bojarski. — Prędzéj późniéj przyjść do tego musiało... przeczuwałem to. Ja z Gwalbertka chciałem zrobić człowieka... matka panicza — nie mogliśmy się pogodzić...
Muliniec słuchał z uwagą.
— Gdybyś troszeczkę, odrobinkę chciał był zażyć przebiegłości — rzekł cicho — byłbyś na swojém postawił.
— Udawać nawet dla najszlachetniejszego celu, maskować się nie potrafiłbym, nie mogę — odparł Bojarski. — Żal mi Gwalberta, lecz sumienie moje droższe mi jest nad niego.