Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bo z Gwalbertkiem nie mogłem nawet dotknąć tego przedmiotu. Jest zamłodym....
— A jednakże wpływ pański jest na nim widocznym — zaczęła hrabina, głos podnosząc. — Nietylko ja to postrzegam. Dziecko nabija sobie głowę marzeniami niepotrzebnemi.
— Powtarzam — rzekł cierpliwie Bojarski — iż się do winy nie poczuwam. Gwalbertek umysł ma żywy, ciekawość rozbudzoną; ja więcéj pracuję nad tém, aby go uspokoić i zwrócić ku innym zajęciom, niż wywoływać niepotrzebne i przedwzesne marzenia. Ale być może — dodał — że mimowoli postępuję nietrafnie. Jak skoro pani hrabina znajduje, iż życzeniom jéj odpowiedziéć nie umiem, usunę się chętnie...
To mówiąc, Bernard cofnął się parę kroków, jakgdyby sprawę uważał za skończoną.
Hrabinę to podrażniło. Nie życzyła sobie rozstać się tak nagle; sądziła że mała pogróżka doprowadzi do porozumienia.
— Ale ja — rzekła — pragnąc się z panem rozmówić, nie miałam na myśli wcale skłonić go do opuszczenia nas. Spodziewam się, że to nie nastąpi. Zadaj pan sobie tylko pracę baczniejszego czuwania...
— Jest to dla mnie niepodobieństwem — rzekł Bojarski spokojnie. — Nie mogę się ani przyznać do fałszywego kroku, do mylnego kierunku, ani