Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zobaczy pani! — tajemniczo zamruczała Katarzyna.
Profesorowa weszła. Na krzesełku siedziała, tyłem do okna zwrócona, ubogo ubrana kobiéta, któréj poznać nie mogła, a obok niéj — co uwagę Bojarskiéj zwróciło — nadzwyczajnéj piękności dziewczę... Daleko wytworniéj i aż do zbytku jaskrawo ustrojona panienka była uderzającego blasku i uroku istotą. Niebieskie oczy łzawe, włosy złociste, płeć białości śnieżnéj, postać, wszystko w niéj składało się na taką doskonałość, że oczu od niéj oderwać nie było podobna. Wykrzyknik z ust się dobywał: Jaka piękna!
Biédnéj profesorowéj, która jeszcze nie wiedziała wcale z kim ma do czynienia, piérwszą myślą było: — O mój Boże, Bernardek gotów się w niéj zakochać!
Wtém przystąpiła do niéj z powitaniem starsza, a zdumiona Bojarska poznała w niéj owe wdowę Saską, więc w dziéwczęciu Klarcię.
Jakim sposobem się one do Warszawy dostały?... Saska dopiéro zasiadłszy, całą tę historyą opowiadać zaczęła. Wyszła ona za mąż z miłości dla nieboszczyka, czemu brat się sprzeciwiał i zerwał był z nią stosunki. Uboga, długo utrzymywała się ze studentów, wychowując Klarusię. Tymczasem brat, szlachcic niegdyś zamożny, majątku nadtracił, owdowiał i przeniósł się do War-