Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kawie, Bojarska szła do blizkiego kościoła na cichą mszyczkę, z kilku trojakami dla ubogich w woreczku... Powracała do domu, aby się rozpatrzéć w obiedzie, czasem sama pomagała w kuchni, lub zajmowała się bielizną, a potrosze czytywała.
Prawdą a Bogiem, choć synowi posłuszna, kładła książki przed sobą, bardzo często nad niemi nieprzezwyciężona drzémka ją napadała.
Broniła się jéj, popijając wodę, wracała do poczętéj karty — ale myśli nadchodziły różne.
Na obiad Bernardek wracał najczęściéj ożywiony, wesół i mający zawsze coś do opowiedzenia matusi. Słuchała go z zachwyceniem. Po obiedzie rozstawali się do wieczora... a Bojarska po długich pacierzach, wczasie których po saloniku chodziła z paciorkami, kładła się spać, rozmarzona swoim Bernardkiem.
Stary Wroniec ich nie opuszczał, przybywał często, służył wiernie, ale nieboraczysko w dwu latach ostatnich ogłuchł mocno, rozmowa z nim szła nadzwyczaj ciężko, co on sam wiedział. Zwykle opowiadał plotki miejskie, powtarzał stary koncept jaki, całował w rękę profesorową i odchodził, zawsze prawie na stoliku lub na komodzie zostawiwszy ślad po sobie. Miał to nawyknienie starych robienia małych przysłużek i podarunków, tak że rzadko przyszedł z próżne-