Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wała w stolicy; piękności sielskiéj poezyi odczuł tylko w zbiorach wydanych, szczególniéj w obrobieniu ich i zużytkowaniu przez Brodzińskiego. To jednak nie starczyło. Postanowił sobie w jakikolwiek sposób zbliżyć się do ludu.
Z drugiéj strony stała poezya Byronowska, z całą potęgą wiekuistych tęsknic i boleści ludzkich, pociągająca ku sobie rozpaczliwym, często szyderskim swym wyrazem. Potężną jéj piękność czuł Bernard, ale zdawała mu się za czarną a poza nią niebios i niczego jasnego nie było widać. Okrywała świat ciemnościami i żałobą. Była raczéj jedną struną wiekuistéj lutni — nie całą nią, lub wyrazem prawdy. Ostatniém słowem jéj rozpacz, a Bernardek pojąć tego nie mógł, aby świat miał być stworzony na to, ażeby istnienie swe przeklinał. Trwogą ogarniały go te skargi boleściwe, przejmujące, złowrogie, zostawiające po sobie truciznę i niesmak.
Piérwsze więc próby wypadły dziwnie. Było w nich coś z powiewu świéżego, wiosennego, trochę tęsknicy — nieoznaczonego coś i mglistego. Bernardek nie był z nich rad i popisywać się niemi wcale nie myślał.
Przypadkiem mu je wykradziono. Choć się może niczém nie odznaczały nadzwyczajném, formą, któréj dar miał i poczucie szczęśliwe, mogły najsurowszego znawcę zachwycić. Wiérsz