Strona:PL JI Kraszewski Murowanka.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


V.

Nierychło odzyskaliśmy utraconą mowę. O wesołości nie było co i myśleć — poszła razem z jej łzami.
Julek oszalał oczarowany, Adolf dopuszczał się najdzikszych przypuszczeń, jam milczał, ale obraz tkwił mi w myśli. Postąpiliśmy wszyscy trzej ku murowance, na której schodkach od przodu stała kobieta pospolita, brudna, czerwona, widocznie gospodyni, wypatrująca w nas zapewne amatorów swoich czerstwych bułek lub ustałego mleka.
— A co? paniczyki? — odezwała się — od miasta kawał, a możeby się i posilić warto?... Jest u mnie co potrzeba... a i odpocząć nie zawadzi w chłodku.
— Chodźmy, to się przecie czegoś dowiemy! — rzekł Adolf.
Izba była zupełnie pusta... Nie wiem, czy reszta ludności wyszła na grzyby, czy stara tam tak samotnie mieszkała, ale prócz niej i kota, który spał w kominie mrużąc oczyma, nie zastaliśmy nikogo. Stół długi, para ław sosnowych, coś nakształt starego biórka służącego za bufet, komin wygasły z kilku odpoczywającemi garnkami i kupą przygarniętego popiołu, były prawie całym sprzętem dosyć dużej, wybielonej czysto i piaskiem posypanej izby. Gospodyni zasłała nam gruby obrusik, dobyła razowego chleba, którego się nam zachciało, bośmy czerstwych bułek mieli dosyć i poszła z kluczami po mleko.
Zostaliśmy sam na sam z kotem, który niekiedy otwierając bursztynowe oczy, zdawał się nas pilnować, abyśmy się jakiego nadużycia nie dopuścili.
Adolf chodził niespokojny. Julka, tylko ciekawość dowiedzenia się czegoś trzymała na miejscu, tak mu się chciało iść choć przez okno zajrzeć w sutereny... Jam dumał.
Stara powróciła wkrótce, a brzęk jej kluczów obudził kota, który wstał i wyciągnął się komicznie. Od progu zaczęła już wychwalać świeżość swego mleka, o której można było tem mocniej powątpiewać, że je zbyt gorąco zalecała; aleśmy myśleli o czem innem.