Strona:PL JI Kraszewski Murowanka.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


MUROWANKA.
obrazek.
I.

O poezyo! poezyo! gdzież cię wkrótce szukać przyjdzie — i gdzie umieścić? Dziś, jutro znikniesz z Bożego świata bezpowrotnie i zostaniesz — a! chyba w duszy tych nieszczęśliwych, co nigdy bez ciebie wyżyć nie mogli, chociażeś ich sto razy zawiodła, co cię nosili jak listek zielony na sercu w młodej zabawce wiosennej. Nigdy nie było tyle narzekań na niknący świat blasków i ideałów, na zachodzące słońce młodości; ale, przyznajmy też, nigdy, przenigdy ziemia nasza nie zasługiwała więcej na wymówkę nieopatrznego gaszenia ogniska, przy którem nieco się ogrzać mogła; nigdy zimniej nie było w życiu domowem, w szałach młodości, w książkach, w obrazach, w całym ciągu tych szczeblów, po których powoli schodzimy do ciemnego, strasznego... a przecież jeszcze poetyczniejszego niż ziemia, grobu. Wkrótce mogiła, jeśli jej jaki nowy wynalazek nie zniszczy i nie rozpoetyzuje, pozostanie jedynem schronieniem dla tęsknych dusz, które potrzebują czegoś nieokreślonego, wielkiego, aby oddychać i wyżyć potrafiły...
Ależ i tych ludzi, coby się karmili światłem, barwą, wonią i blaskiem samym świata, codzień mniej, codzień szczuplej. Wnijdź w wielkie tłumy, posłuchaj tego szmeru, który się rozlega od Kiachty do Madrytu, a ledwie maluczkie, ciche westchnienie boleści jakiejś zawstydzonej sobą, przerwie chór szyderski, monotonne rachuby prozy — i gorzej, sto razy gorzej, formuł człowieka i formuł życia, po których uznaniu nic nie pozostaje chyba sobie pistolet do łba przyłożyć.
O złote czasy młodości naszej! o niezapomniane dnie wiosny! takeście niedaleko jeszcze, a tak nam z wami inaczej i lepiej było! Jakże spochmurniało wszystko, jak zgorzkło, jak postarzało!
Tak, powiecie mi, nie wszystko się zmieniło, ty tylko...
Nie, sto razy nie! Dla czegóż dusza tego samego pragnie, tem co dawniej oddycha, a nigdzie tego co ją otaczało nie znajduje?! Nie władze stępiały — nie, nie — nie uczucia nam brak; owszem głód kilkadziesiątletni je zaostrzył, podniósł, wytężył, ale jak Ugolino, widzimy wszystkie dzieci serca naszego na zimnej posadzce lochu... i chyba niemi karmić byśmy się musieli.