Chłodni, przytomni, po żydowsku rachując, stąpamy ostrożnie i powoli, a choć jeszcze żegnamy się rano i wieczór machinalnie, Chrystus Pan już nie mieszka z nami.
Hruszkowie byli po prostu dziećmi swojego wieku, nie martwiło ich to, że już do niczego zdatni nie byli, że nic nie robili pożytecznego; ale że dalej udawać dawniejszych Hruszków coraz im było trudniej.
Zamiast się czegoś w pocie czoła dorabiać, oni z biedą naciskającą walczyli dzień w dzień maluczkimi wysiłki kłamstwa i wykrętów. Dwór to był jaki nie jeden zapewne widzieć się wam zdarzyło, bo u nas na nieszczęście jest takich wiele a wiele. Licha wioseczka o kilkunastu chatach otaczająca go przedstawiała smutny obraz porozwalanych chałup i z nędzą opłakaną walczących wieśniaków, którzy chodzili z głową pochyloną rozpaczą jakąś milczącą a straszliwą. Do koła pola były źle uprawne, drogi zaniedbane, płoty porozwalane... przecież dwór za coś paradnego chciał uchodzić, a dziedziniec otaczały klomby, a sad wycięto na angielszczyznę, i ostatni dziedzic począł stawiać wieżyczkę nad oranżerją, która niedokończona sterczała dziwaczną ruiną i sypała się już w gruzy. Budynki folwarczne ode drogi miały facjaty białe, a z tyłu chruściane ich ścianki się waliły; brama w słupach murowanych nie zamykała się nigdy, nędza łączyła się z wystawnością, nieładem i niezręcznie odgrywaną komedją. Na nieudolne jej przedstawienie nie wystarczało całych sił życia, a spektatorowie śmieli się trzymając za boki... Przy gościach parobcy występowali w dłuższej nad potrzebę lub krótkiej nad miarę liberji — zmagano się nawet na podejrzanego Osterlofoskiego szampana — a po funt cukru na kredyt posyłano do miasteczka. Gdy nikogo nie było często jadła zabrakowało, ale przy odwiedzinach wielkiego pana, mówiono zawsze o budującej się oranżerji, i pokładano jakieś zbladłe pożyczane Revue na stolikach. Sama pani miała chustki dziurawe ale batystowe, a brakło jej pospolitych pończoch, sam pan jeź-