Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dawałeś po kawałku, a ty od nich nic dziś przyjąć nie chcesz? Jest czasem grzechem nieprzyjęcie ofiary i rodzajem skąpstwa duszy, która wdzięcznością płacić nie chce... Tego ci nie pochwali nikt, dobrowolny męczenniku, jest to po prostu dziwactwo...
— Zrozumiecie mnie czy nie, pochwalicie czy nazwiecie egoistą — cóż robić? dodał Cyryll — ja się odmienić nie mogę i nie chcę.
— To źle, rzekł Konrad.
— Dodajcie, mówił pierwszy, o czem już napomknąłem, wcielenie moje do świata zupełnie obcego, moje onieśmielenie z tego powodu, rodzaj ukrytej ale dającej się czuć od ludzi wzgardy, które dziecię plebanii wiejskiej spotyka w tych sferach, niedostępnych zwykle jemu podobnym, nadto harde by się z pochodzeniem swojem taiło, zbyt przenikliwe, by tego co wzbudza nie zrozumiało. Ani moje obejście się, ani język, ani upodobania nie są dla nich miłe, ja też przymuszony często podzielać ich zabawy i fantazje, nie bardzo się niemi uszczęśliwiam. To czcze życie wystawy, kłamstwa, które nikogo nie oszukuje, popisów, fanfaronady, zabaw i rozrywek dziecinnych, jest dla mnie męczarnią... Aleśmy na nieszczęście bogaci i nosić musimy jarzmo złote na karku.
Często w chwili, gdy się napawam książką, gdy myśl z trudnością wysnutą dobywam z siebie, zastukają do drzwi, wołają mnie do salonu i jeszcze rozgrzany pracą, wychodzić muszę żeby zabawiać fircyka w białych rękawiczkach, który jako eks-uczonego, bo za takiego uchodzę, bawi mnie, owianego wonią klasyczną, swojemi fatałaszkami francuzkiemi i popisuje się z erudycją maślanych okładek. Często gdy w słowniku Ducange’a szukam wątpliwego wyrazu tej średniowiecznej łaciny, która jest językiem osobnym, gdy go łapię, gdy już dochodzę czegoś porównaniem i analogją, dzwonią po mnie do obiadu, na który oczekuje krewny hrabia i daleki kuzyn, pełen dowcipu a razem głupiusieńki, mający mnie bawić topografją Paryża.
Trudnoż się zakopać, zerwać ze światem i zdziczeć