Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale ona cię kocha... a tyś ją sobie sam wychował, rzekł żywo ojciec, ona tego pragnie, ja to widzę.
— Nie! to być nie może! nadto by było szczęścia dla mnie, zawołałem.
Stary zapłakał i pocałował mnie w głowę...
— Jeśli to będzie szczęście, moje dziecko — rzekł, tyś na nie gorżko zapracował... ale ona uboga...
— Czyż ubóstwo przestraszać może? odparłem... czyż się go lęka kto się nie obawia pracy?
— Marylko! — zawołał stary podszedłszy ku drzwiom jej pokoju, w które zastukał, chodź tu, chodź tu...
— Oto twój mąż! zawołał niecierpliwie, gdy się drzwi otworzyły, chwytając i łącząc ręce nasze, nie mam pierścionka abym was zaręczył, ale was poślubiam błogosławieństwem ojca i łzami.
Z obawą spojrzałem na nią, ale w jej oczach błyskała odwaga i radość dziecinna.
— Spełniło się, rzekła, czegom pragnęła... Teraz, za twe poświęcenie dla nas, ja powinnam ci zapłacić szczęściem, czuwaniem nad tobą, drogi nasz przyjacielu... Będziemy szczęśliwi, o ile ludzie mogą być na ziemi.
Żem nie oszalał w tej chwili, wielka to łaska Boża, ale mi się zdało, że się ziemia pod nami obraca i całując jej ręce, które drżały w moich dłoniach, płakałem razem ze starym.
Cicho odbyło się nasze wesele, ledwie kilku ciekawych służyli nam za świadków, pieszo poszliśmy do katedralnego kościoła, w codziennych sukniach, ona w białej muślinowej, ja w wyszarzanym fraku, nad który lepszego nie miałem, stary ojciec za nami. Kapłan przed ołtarzem św. Stanisława, męczennika obowiązku i prawdy, połączył nas na życie boju i trudów, które się ciężkiem obiecywało wówczas.
Jakkolwiek znałem Marynię, codzień z nią będąc od dziecka, mogę powiedzieć, że mi się po ślubie nową objawiła istotą, gdy cała jej dusza i myśli, żadną dziewiczą nie okryte zasłoną, zajaśniały przedemna. Jeżeli kiedy mną władała, to teraz upadłem przed nią jak przed istotą, w której zjednoczył Bóg co innym swym