Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I na przekór teorji jestem zupełnie szczęśliwy... Nie tak szczęśliwy jak chciałem, ale po ludzku, po ziemsku...
— Jakże to było? rzekł Konrad...
— Naprzód musiałem odboleć przeszłość, rzekł Albin... powróciwszy z tej przejażdżki do domu, obudziłem się z goryczą w sercu, ale innym człowiekiem. Spadłem z nieba, potłukłem się, żyłem. Ujrzałem matkę, rozpłakałem się jak dziecko... Ona sama poddała mi myśl podróży, którą przyjąłem jak lekarstwo. W kilka dni potem byłem upakowany, opatrzony we wszystko i gotowy do drogi. W takiem usposobieniu w jakiem zostawałem, podróż jest istotnie może najlepszym środkiem, widok świata ochładza, studzi, wyziębia, gdy samotność egzaltuje. Człowiek mimowolnie musi zejść do stopnia otaczającej go atmosfery, co chwila też ostyga, wstydzi się zapału, którego nic nie podziela i przychodzi do uznania go szałem.
Nie byłem wcale ciekawy obcych krajów, ale mnie one zajęły gdym nasz opuścił, wielką odmianą jaka zaraz mi się uczuć dała... świat był wcale inny jakiś, ludzie z innej gliny.
Tu u nas on jeszcze stary, podaniowy, niemal biblijny, a przynajmniej średniowieczny, tam nowy, tworzący się i kipiący fermentacją octową, z której daj Boże żeby doszli do cukrowej; tu wszystko jeszcze tradycją, nałogiem, przekazem starym; tam gorączka jakaś prze naprzód, wre ludzkość, szamocze się, wyrywa a choć ślepo dąży nie wiedząc dokąd i dojdzie pewnie nie tam gdzieby chciała, pewna jest, że prostą drogą do celu niewidomego trafi. Przebywszy granicę, czujesz przy pierwszej stacji, żeś porzucił spokojną dziedzinę historji, a wszedł w świat żywego czynu... u nas wszystko żyje przeszłością i jej siłą, tam wszystkiem jest przyszłość. Ale na cmentarzu stoją krzyże i jest coś świętego w prochach wiekowych, gdy w rynku hałastra i gawiedź, wrzawa i smród życia.
Zdaje mi się, że na każdym nieuprzedzonym człowieku to wrażenie musi zrobić po naszym kraj obcy.