Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wśród tłumu, co przyjął i zapoznał prawdę, co owoc wziął, skosztował i odrzucił od ust spalonych.
I więcej, zaprawdę, potrzebuje może zepsuty świat dzisiejszy apostołów niż ówczesny... Wierzono we wszystko wielkie, cudowne, łakniono nieba na ziemi i Bogów na nią sprowadzano; — dziś suchy i zimny rachunek zastąpił popędy szlachetne, a wrota nieśmiertelności zamknięto, żeby przez nie na zromatyzmowaną ludzkość nie wiało.
Gdybym potrafił o kiju wyjść apostołować znowu! — U nas jeszcze może nie jedne drzwi by się otworzyły, nie jedno posłuchało by serce otwarte... ale dalej... dalej... cóżbym czynił w tej starej Europie, gdzie wszystko co nie powszednie to śmieszne? Nająłby może Barnum jaki proroka, żeby go za biletami znudzonym pokazywać handlarzom.
Politycy szukaliby w nim sekciarza jakiegoś teorji socjalnej — podejrzywanoby w nim wszystko, oprócz ucznia Chrystusowego, tak to już postać niewidziana na świecie.
Otóż ideały i marzenia moje... z kijem pielgrzyma u drzwi balowych w Paryżu staję i nawracam, idę pod Giełdę ich wrzawliwą, jak widmo Banka zjawiam się wszędzie, gdzie zapominają o Bogu — w pośród teatru na scenie, wśród biesiad jak blady upior, jak statua Komandora, w fabryce między zgniłym proletarjatem, co się dusi w powietrzu i obyczajach zepsutych...
Nie jest-li to marzenie cudne! A jeśli wśród mojej pielgrzymki od wrót do wrót o żebranym chlebie, pokorą i miłosierdziem nawróciłbym gdzie choć jedną duszę, zasiał myśl zbawienną, wzbudził uczucie, łzy osuszył — nie dość-że by było na oświecenie życia całego, nie okupiłyżby one grzechów mojego żywota?
Wy się uśmiechacie ze mnie — ale inaczej-li poczynały się wszystkie wielkie i święte reformy jak śmiechem i szyderstwy wygwizdywane? pogardą i odepchnieniem witane?
Zwróciłbym się do nieszczęśliwych, ci by najlepej zrozumieli mnie pierwsi... jest ich dosyć!