Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tej dymnej izdebki, ciebie ad altiora, do świetnych salonów, na ślizgawicę posadzek... dobranoc wielki mężu!
— Nie dobranoc, Pasquinie.... bo jeszcze pewnie was zastanę tu zebranych powróciwszy — odpowiedział Konrad, wymykając się — wierzcie, że mi istotnie żal, że tak miłe towarzystwo opuścić muszę.
— Ale obowiązki przedewszystkiem! — szepnął szydersko Baltazar.
— Ochota gorzej niewoli! — dodał Jordan — sam się zmuszasz i dobrze czynisz.
Konrad nie czekając reszty, potrąciwszy Cymbusia, wybiegł na wschodki śpiewając piosnkę dla nadania sobie odwagi.
Reszta zgromadzenia pozostała na cały wieczór, a Teofil nawet dał nadzieję wieczerzy i pieczonych kasztanów. Zabrało się więc na długą gawędkę, a przybycie jeszcze kilku towarzyszów z dalszych krajów, ożywiło jeszcze trochę Coenaculum, i przeniósłszy się z sypialni do wielkiego pokoju, młodzież rozsiadła się w nim na sofach do koła.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.