Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mnie się zdaje, że ten skarb nie wiele go pociesza, bo w dodatku jeszcze argusować nad nim musi, a Rózia nie łatwa do upilnowania.
— Rózia w jedno tylko okno Konrada pogląda i tam dla niej niebezpieczeństwo, rzekł Longin, reszta zabawka.
Konrad się jakoś uśmiechnął kwaśno.
— Niewdzięczny! rzekł Teofil — gdyby chciała tak patrzeć na mnie, jabym dla niej szalał!
— Szczęściem u ciebie i szał nie trwał by długo, dodał Jordan.
— Ale słowo twe? słowo? podchwycił Serapion słowo... oto świadkowie... czekamy...
— Chcecie? daję więc uroczyście, powstając i wznosząc rękę do góry rzekł Teofil — i poprzysięgam że... ale na cóż mam przysiądz? że literatury nie porzucę aż do śmierci!
— Bylebyś dotrzymał do ukończenia kursów.
— Niech i tak będzie... biorę ją sobie za małżonkę... choć bardzo stara! rozśmiał się Teofil.
— Poezja? stara? — rzekł Albin.
— Jak świat... powtóre, trochę płocha, ale cóż robić? przyjmuję wyrok z rezygnacją.
Cymbuś, który piąte przez dziesiąte słuchał i zrozumieć nic nie mógł, a przyśniło mu się, że jego pana żeniono z Rózią szewcówną, wychylił głowę i zawołał:
— Oto, jak się pan dowie! będzie paniczowi dopiero!
Śmiech ogromny i oklaski powitały śmiałe wystąpienie Cymbusia, który ruszywszy ramionami wrócił do pieca i samowara.
Tymczasem Konrad, który nałożył już nareszcie rękawiczki i z niecierpliwością poglądał na zegarek, nie śmiejąc wyjść pierwszy, szukał widocznie powodu do oddalenia się; Longin to postrzegł, a raczej domyślił się.
— No! bez ceremonji kochanie, idź gdzie woła powinność! Czuję przez skórę, że cię korci! nie potrzeba nigdy gwałtu zadawać naturze, nas ona prowadzi do