Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/925

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
145

skiem żywiołów nie dających się połączyć. Każdy z innego końca świata, każdy z myślą, obyczajem, językiem różnym, ani ich zbliżyć, ani pogodzić. Niecierpliwość porywa, tracisz głowę, towarzystwo się rozpada, a ty wychodzisz z niego jak po gorącej łaźni, obraziwszy jednych, niezawodoliwszy drugich, skwaszony i zgryziony, choć Bogu ducha winien.
Takim to dniem dla nieszczęśliwéj pani Adolfiny była owa niedziela; gdy Kachna weszła, poczuła, że ją spotka jeszcze jakiś kłopot niespodziewany.
Tajemniczo tą rażą zbliżyła się zwiastunka.
— Pani, — rzekła, — jak Boga mego kocham, jakaś jejmość, aż strach, kareta z latarniami, kamerdyner gdyby który z tych panów, przyjechała i chce cię widziéć. Czeka w powozie.
— A! cóż ja zrobię? — zawołała zafrasowana Jordanowa, — poczekaj, proś ją do pokoju, albo nie, ale cóż to jest takiego? chyba omyłka.
— Już to nie omyłka, — rzekła Kachna, — kiedy ten kamerdyner z bakombardami, wy-