i winy mężczyzn, ale było i ich własnej. Przyszły też do takiego poniżenia, że je w ostatku ceniono tylko jak chwilowej rozrywki narzędzia.
Kasztelanic nie miał kochanki jak wszyscy, rozrywał się przypadkowemi umizgami i awanturkami miłosnemi, ale do nikogo sercem się nie przywiązał. Trwało to dosyć długo. Nareszcie licho mu nadało zobaczyć gdzieś z bliska ówczesnego teatru aktorkę, którą naówczas nazywano Księżną, może z powodu, że synowiec królewski pierwszy był w jej łaskach. Było to śliczne dziewczę, ale w czasach kiedy u góry zepsucie się rozszerzało jak gangrena, miarkuj Asińdziej, co się musiało dziać w dole, gdzie działał przykład a wstyd nie wstrzymywał. Owa Księżna była to łotrzyca jakiej świat nie widział, bez czci i wiary, bez sumienia i wstydu. A spojrzawszy na nią, rzekłbyś, że tylko co wyszła z za kraty klasztornej, taką to uczciwą miała minkę. Pozór skromny, oczki w dół, rumieniec gdyby u dziecka na zawołanie, łzy co chwila na powiekach, byle potrzeba — świeżutka, młodziutka, caceczko, a hultaj ostatni.
Naszemu Kasztelanicowi na biedę potrzeba było, żeby zobaczywszy ją zakochał się w niej jak szalony. Uczuł dla niej taką namiętność, że na czas porzuciwszy nawet karty, nie wstydząc się, nie oglądając na ludzi, latał za Księżną tą od rana do nocy. W całej Warszawie nie mówiono tylko o tem, bo był sławny ze swej obojętności, a popadł teraz w takie ręce, z których cało nie łatwo się było wydobyć. Jejmościanka na to jak na lato, podsycała ogień jeszcze; Kasztelanic, że miał do zwalczenia magnatów, co tam koło niej skakali, pnetsia jak żaba do husiaty.[1] Co wygrał w karty, to poszło na Księżnę. A tak go zaraz umiała oplątać, że zupełnie głowę stracił, gdyby dzieciak. Na czas jakiś poodsadzał od niej i książąt i panów i dawniejszych jej ulubieńców, stracił się do grosza, zadłużył, naraził na drwiny, a gdy już myślał że sam panuje
- ↑ Piął się jak żaba do gąsięcia.