Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja! ja mówię tylko co myślę... to moja wina... Zresztą co mnie do tego. Jeśli się temu jakoś nie zaradzi, ona pewnie wyjedzie....
Stary słowa już nie rzekł; Termiński niespokojnie go badając oczyma, pokręcił się chwilkę jeszcze i wysunął zakłopotany.
— Ha — rzekł do siebie w sieni — to pierwszy szturm, nie dziw że odparty! Powoli się może z tą myślą oswoić. Ale prawdę mówiąc, nie najlepiej to poszło! Ostrożnie potrzeba, ostrożnie.
Coś szmyrgnęło w ciemnym korytarzu; Termiński się obejrzał, nie było nikogo.
— To pies — pomyślał — ale jak się tu zakradł do zamczystej sieni?
Nie był to pies jednak, ale Jasiek, który od niejakiego czasu codziennie pode drzwiami sypialni rozmów Termińskiego podsłuchiwał. Zręcznie wysunął się na podwórze. a ktoby był ujrzał bladą twarz jego ożywioną jakiemś uczuciem dziwnem, poznałby, że się w głowie chłopca wielkie gotowały zamiary.
Jaś poleciał do swojej ubogiej izdebki z zaciśnionemi usty, z bijącem sercem, zacierając ręce, dodając sobie odwagi, cicho coś szepcząc do siebie. Całą noc biegał jak nieprzytomny, obrachowując, zastanawiając się, licząc, a słowa, które się z ust jego wyrywały, dowodziły że wielka odbywała się w nim walka. Nadedniem dopiero, ukołysany jakąś nadzieją, rzucił się nierozbierając na swój barłog i gorączkowym snem spoczął na chwilę.
W pokoju pana Termińskiego nie lepsza noc była. — Sługa z brwią namarszczoną, ze spuszczoną głową, z założonemi w tył rękami chodził i dumał posępnie. Czuł on, że się porwał na rzecz wielką, może przedwcześnie, ale kość była rzucona, cofnąć się niepodobna — strach go przejmował chwilami, dreszcz przebiegał, czarne mary snuły się przed oczyma.
Całą jego nadzieją była słabość Kasztelanica, niedołęztwo, w które samolubstwo wpędziło, nałogowe przy-