Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panie Samuelu — zawołał podbiegając Piotr — co to jest? poszedł! a kiedyż go zobaczę żeby się z nim rozmówić?
— Przyjdzie wieczorem dopiero.
— Kiedyż go złapię we cztery oczy, żeby pogadać przecie?
— O! co tego to nie wiem! Trzeba na to szczególnej protekcji Termińskiego, żeby dał audjencją prywatną w swoim pokoju; ale to będzie posłuchanie podsłuchiwane, przestrzegam. Jeśli na nie rachować nie myslisz, chwytaj pierwszą lepszą chwilę dziś wieczorem... bo się druga może nie nadarzy.
Do wieczora goście pili, palili tytoń na ganku i żywą bo trochę pijaną wiedli gawędę w sali jadalnej. Gdy Kasztelanic wszedł o swojej godzinie, oznajmiono panu Piotrowi, a ten, słuchając rady brata, pośpieszył się ku niemu przecisnąć.
Przysunął się do pana Stanisława, spojrzał mu w oczy jakby przez nie chciał zajrzeć w głąb duszy, i jak wszyscy ludzie poczciwi skłonny do wierzenia raczej w dobre niż złe, począł z niejakiem rozrzewnieniem i usposobieniem braterskiem:
— Jakże to miło, kochany bracie, zobaczyć się tak po wielu latach oddalenia... bośmy to o sobie, można powiedzieć, pozapominali, żyjąc w dalekich od siebie kątach.
— Jam temu nie wiele winien — z uśmiechem odparł Kasztelanic słodziuchno — wiesz, że wyjeżdżać nie mogę; czemuż mnie częściej nie odwiedzacie?
— Prawdęż mam powiedzieć? — spytał pan Piotr zupełnie ujęty odpowiedzią.
— O! i owszem kochany Piotrze — rzekł nieco kwaśniej Kasztelanic, który prawdy nie lubił, ale chciał dnia tego odegrać role zamierzoną do końca.
— My cię znamy z tej strony, że nas i ludzi obcych w ogólności nie wiele potrzebujesz, więc ci narzucać się nie radzi... Dzisiaj, poczciwy powód dowiedzenia ci pamięci i przywiązania naszego, wyjątkowo tak tłumnie zgromadził... Chcielibyśmy, pragnęli, żebyś nas nie uwa-