Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mnego herbowego pierścienia z krwawnikiem nie nosił na piątym palcu. Jejmość w białym czepcu, pikowej spódniczce i takimże kabaciku, po staremu przykryta tylko była na ramiona rzuconym płaszczykiem z zielonej kitajki. Znać w niej było jeśli nie wysokie pochodzenie, bo dystynkcji w rysach nie miała, to powagę dowodzącą, że się wysoko z sobą nosiła. Słuszna, sucha, prosta i sztywna, z długą szyją, z głową w tył zarzuconą, z ust, których warga dolna naprzód się wysuwała, godnie widać umiała dźwigać swoje ubóstwo, chociaż z domu Judzka, co często bardzo powtarzała.
W pierwszej chwili, gdy zobaczyli Pawła zgodzili się rodzice na czułe powitanie, ale zaledwie wszedł, zwykle spory pod pretekstem sztukimięsa wszczęły się natychmiast.
— Kochany Pawełku — rzekł pan Antoni całując go w głowę — siadaj i zajadaj, co na placu to nieprzyjaciel: sztukamięsa dobra — przybyłeś na nią w samą porę.
— Zacznij od bulionu? będzie jeszcze dla ciebie — przerwała matka.
— Do czego mu bulion, gorąco tak... aby kawał mięsa.
— Dla czegoż niema zacząć od bulionu kiedy jest — stale powtórzyła matka.
— A kiedy ja wiem, że nie lubi bulionu — odparł ojciec tupiąc nogą.
— To kompozycja jegomości, żeby na swojem postawić — zawołała jejmość perząc się — wiecznie bo się musisz sprzeciwiać.
— Kochana Kaziu — przerwał ojciec — gdybyś ty przypadkiem była zaprosiła go na sztukęmięsa, byłabyś utrzymywała, że od niej zacząć najzdrowiej, bo w skwar oblewać się bulionem, niewiedzieć do czego; ale że ja to powiedziałem...
— Jegomość mi życie trujesz tą swoją sprzecznością!
— WPani mi go też nie słodzisz swoim charakterem.
Paweł tymczasem, choć przywykły do tej wojny