Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pek — ot przed nami, poznałem go łatwo po chabetach jego i po czerwonej dece u sanek, obramowanej niedźwiedziem a podszytej lisami, ale bo i Celesio lisami podbity.
— Cha! cha! — rozśmieli się oba. —
A toż trzeba było zatrzymać rozpędzone konie, bo przed Pociechą nadbiegli.
Pan Celestyn Brdęski, tylko co znać ze swych sanek wysiadłszy przechadzał się właśnie koło koni i wyprostowywał. Mężczyzna był — nie stary pewnie, ale też i nie młody, statury pięknej, trochę chudy, szyja wyniosła, głowa śpiczasta, wąs rudawy w górę zakręcony, twarz nie pięknej cery, śniada, oko wpadłe... Spojrzawszy nań, trudno było pokochać, ale coś ciągnęło poznać się i zbliżyć, ciekawą miał fizjonomię, a spojrzenie jak szydło. Strach brał po trosze, a zarazem jakiś urok rzucał, że i uciekać się nie chciało.