Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja cię pewnie zmuszać nie myślę do niczego — odezwał się czule — lecz obowiązek to rodzicielski, mieć rozum za dzieci. Młodość, moja panno, eh! eh! i twoja i cudza, to to promyk złońca, dziś jest, jutro nie ma, a gdy człek stateczny, wytrawny, poważny, to grunt.
— Gdybyś wszakże tatko znalazł sobie statecznego, wytrawnego, poważnego a młodego, jabym wolała.
Podczaszy począł się śmiać.
— Ba! ba! ba! — rzekł — gdzież to wszystko w jednym się mieści, trzeba wybierać, aby było to co ważniejsze.
— Mamy czas, tatku — odparła Ewunia — nie mówmy o tem.
— Otóż owszem mówić należy — wrzucił podczaszy — nie chcę żebyś jak panna Marta, doczekała w wianku Jezusowych latek, a jam stary? Chcę widzieć szczęście twe i postanowienie nim oczy zamknę.