Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Domówił tych wyrazów i chwytano za butelki, gdy w zajezdnych wrotach zabębniło coś, właśnie się słyszeć dało. Stój! czekaj! karczma pełna! Zajechać nie ma gdzie! A potem hałas, wrzawa, zgiełk i pisk żydowski.
Rejent drzwi otworzył i wyjrzał, mrugnął brwiami do towarzyszów.
— O wilku mowa, a wilk za płotem?
— Kto? co?
— Chorąży! chorąży!
Umilkli wszyscy. Słychać tylko było jak ludzie chorążego, zwykłym trybem świeżo spanoszonych szczęściem swojego pana, darli się z żydem o zajazd.
— Tu go zaprosić — szepnął Machcewicz — wypatroszymy go przy kieliszku.
Głowami potakiwano w milczeniu, a rejent wyszedł.
— Dobry wieczór panu chorąże-