Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którego nic nie będzie ad vitam aeternam, albo musi ci się, jak każdemu młodemu świat śnić i uśmiechać. Leniwcem i ciemięgą nie jesteś, więc rzecz naturalna, tu cię coś więzi i trzyma! — buchnął Bołtuszewski.
Gdy to mówił, podsunęła się pani mecenasowa, osłaniając nieco roztwartą do zbytku suknię i poprawiając rozpuszczone włosy ciemne.
— No, przyznaj się, kawalerze — rozśmiała się — przyznaj, gdzie ci serduszko porwali! oho! oho!
Sykstus cierpiał jak na mękach.
— Pani mecenasowa dobrodziejko — rzekł skromnie — nie pora mi o tem myśleć!
— No! no! cóż to przed księdzem jesteś, na spowiedzi — zawołała. — Nie pora! a kiedyż będzie pora, jak zmarszczki przyjdą? aż posiwiejesz i okulawiejesz?
Sykstus zamilkł, spuszczając oczy.