Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trzeba dobrze, i — szepnęła figlarnie trochę — beczkę soli z nim zjeść.
— Ale ja tę sól po części sam za waćpannę będę jadł, a ja słono jadam — dodał podczaszy.
— Dobrze, dobrze, będziemy ją jedli — smutnie uśmiechając się mówiła Ewunia, — a potem, zobaczymy.
Podczaszy nie wiedział już co mówić dalej, dziewczyna zręcznie usta mu zamknęła. Potarł głowę, potargał wąsy, pasa poprawił, ze stolika pył zdmuchnął, wstał i zaczął się przechadzać.
— Acannie na konkurentach nie zbywa — odezwał się — czyby już który miał preferencję.
— O! dotąd żaden z konkurentów — szybko odparła Ewunia — żaden.
— Cóżbyś powiedziała naprzykład na — na (tu się nieco zająknął) na pana chorążego Brdęskiego, hę?
Ewunia strzeliła nań okiem bacz-