Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czytaj i sam powiesz, czy nie darmo wnętrzności we mnie kipią.
Ojciec Gula posunął się co żywo do okna, ujął papier, począł po cichu czytać — i — oniemiał.
Przeczytawszy, nie rzekł słowa, dobył chustki z rękawa i czoło otarł.
— No, cóż ty na to? co ty na to?
— Ale bo, panie podczaszy — rzekł ojciec — primo, wiedzieć trzeba, że kto podpisu na liście nie kładzie, jakby z za płotu strzelał. Infamis.
— Już mi o to nie idzie, infamis jest i list infamia, ale czy w nim choć cień prawdy jest? A jeżeli fałsz i potwarz, czy ona już tak rozszerzona i rozbębniona, że sławę dobrą domu mojego i najdroższego dziecka dotyka.
Ojciec Gula ciągle czoło ocierał, myślał, dumał, naradzał się z sobą, co ma odpowiedzieć.
— Wy ojcze mieszkacie tu u mnie,