Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Walek wyszedł na ocienioną groblę jakby rozmarzony i pijany, pan Mamert smutny i zamyślony począł się błąkać po parku. Widać było po nim, że głęboko ważył, dumał, rachował, że przechodził przez moment niemiły, ale nieunikniony swojego życia.
— Dalej, mówił sam do siebie, rzeczy tak stać nie mogły wyprężone, naciągnięte, wszystko ma na świecie koniec, mogło się skończyć daleko gorzej. Rozumny człowiek — finem spectat. Ci panowie są w moich rękach, a hrabianki uczynią co ja zechcę, gdy tylko z niewoli wypuścić pomogę. Nie było ratunku! Dziś lub jutro stary by zmarł, panny by się wyemancypowały, mogły by sobie dobrać takich mężów coby mnie pociągnęli do kalkulacji. Już trzeba z tego wyjść, niechcę dłużej siedzieć na tej huśtawce. Stało się... stało się.
A zresztą — dodał po namyśle pewnym — choćby się i nie stało — trzeba żebym miał zawsze ich w ręku. Jeźli się im nie powiedzie, będę ratować siebie.
Zamachnął ręką — w tej chwili cień mignął przed nim, strwożony jak gdyby go na uczynku złapano, podniósł oczy i ujrzał przed sobą stojącą z widocznie pomięszaną twarzą, hrabiankę Izę.
Położenie było trudne, ale szczęśliwe. Hrabianka widocznie domyślała się czegoś, obawiała się pana Klaudzyńskiego, przeczuwała coś.
Pan Mamert zdjął czapkę i pozdrowił ją nader uprzejmie i czule, z fizyognomią kondolencyjną — Iza wstrzymała się.
— Pan Mamert tak rano wstaje?
— Ja, hrabianko dobrodziejko, rzekł stary lis — ja muszę być rannym ptakiem, idę spać z kurami, ale wstaję z niemi. Wszystkiego trzeba dojrzeć, zajrzeć wszędzie, czeladź byle nie czuła dozoru, to się rozpuści, a sumienny człowiek jest niewolnikiem przyjętych obowiązków.
— I nawet w grodzie masz pan co do czynienia? zapytała hrabianka, wpatrując się w niego.
— Nie, ale wracając z poła, furtką około altany,