Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z panien wychowanek gospodyni, i teraz plątała siatkę panna Justyna, która na widok hrabiego, wstała i raka upiekła.
— Justysiu kochana! odezwała się kasztelanicowa wchodząc — biegnij do Krysińskiéj, niech daje jak najsutsze śniadanie, jak dla króla — bo to mój król!
Pocałowała w głowę Lamberta.
— Siadaj, mów...
Hrabia milczał.
— Ale to do powiedzenia prędkiego dosyć trudne — odparł po chwili; — wygadam się powoli. Potrzebowałem trochę uciec z Warszawy, atmosfera była dla mnie niebezpieczna.
Kasztelanicowa się namarszczyła.
— Nie rozumiem — rzekła — każesz mi hamować ciekawość, zgoda — będę czekała — lecz wiedz, że jest niezmiernie podrażniona, a to coś powiedział, jeszcze ją silniéj zaniepokoiło.
Śmiał się hr. Lambert.
— Rzecz jest małéj lub żadnéj wagi, a ja może śmieszny, żem z niéj uczynił ważną sprawę. Lecz, ciociu kochana — chcę być ostróżny...
Popatrzała mu w oczy stara.
— No, co? obawiałeś się zakochać? mów?
— Zgoda ciociu — rozśmiał się Lambert z odcieniem smutku.
— Ale to znaczy, jeśli się ja nie mylę, dodała, że gdyś się zląkł, toś się już zakochał.