Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wéj głowy, na któréj czepka nosić nie lubiła, sama poszła do oficyny.
Hr. Lambert właśnie był wyszedł i zabierał się marszałka dworu wołać do siebie, gdy głos męzki ciotki posłyszał i dwoje silnych rąk zawisły mu na ramionach...
— Mów mi najprzód — zawołała — nie stała się nic? nic złego nie ma?
— Nic a nic.
— Dla czegoż nie oznajmiłeś, że przyjedziesz?
— Bom przed kilku dniami nawet projektu nie miał.
— A projekt ten śliczny jakże się urodził?
— Pomówimy o tém, rzekł z uśmiechem Lambert, całując jéj rękę.
— Chodźże ze mną...
Pociągnęła go natychmiast z sobą, tchnąć mu nie dając...
Mała salka, do któréj weszli, podobna była niemal do foresteryum w klasztorze. Na kominie palił się ogień, faworyta psica legawa stara Cytra, grzała się i wyciągała przed nim. Ogromny stół w pośrodku okryty suknem zarzucony był książkami i dziennikami. Ściany zalegały obrazy wielkie szkół włoskich... Wygodne siedzenia, kanapa, staroświeckie szafki i komódki ubierały trochę kąty... Tu zwykle dla posługi i towarzystwa siadywała jedna